Opowieści dziwnej treści ciąg dalszy...:D

Oto i jest kolejny wpis! Wybaczcie, że tak długo, ale miałam dużo na głowie i nie było kiedy go wstawić! Życzę miłego czytania! <3 

~Cass

Obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Odrzuciłam na bok koc i usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się po sali szukając jakiejkolwiek żywej duszy. Nie odnajdując nikogo, wstałam i powoli by nie upaść, udałam się w kierunku drzwi. Schodami weszłam na siódme piętro, gdzie znajdował się pokój wspólny Gryfonów. Odnalazłam obraz grubej damy, podałam hasło i weszłam do środka. Ku mojemu zdziwieniu salon był pusty. Przeszłam do dormitorium dziewczyn i ległam na swoje łóżko. Pod plecami usłyszałam szelest, odkryłam kołdrę i ujrzałam białą kopertę z wykaligrafowanym imieniem Cassandra. Otworzyłam ją i przeczytałam list:

Droga Cassandro!
Z powodu zajęć nie mogłem odwiedzić Cię dzisiaj w szpitalu. Pani Pomfrey powiedziała mi, że powinnaś się dzisiaj obudzić dlatego zostawiłem Ci tą wiadomość. Jeśli wyszłaś już ze szpitala i jeszcze ze mną nie rozmawiałaś to będę na Ciebie czekał na drewnianym moście o 16. Przyjdź proszę bo muszę Ci powiedzieć coś bardzo ważnego.
Będę czekał Cody.

Włożyłam kartkę z powrotem do koperty i wrzuciłam do koszyka pod łóżkiem, w którym trzymałam różne rzeczy, szczególnie te, które chciałabym ukryć przed dziewczynami z dormitorium. Podniosłam rękę przed oczy i spojrzałam na nadgarstek, na którym nosiłam zegarek. 15;30. Otworzyłam swoją szafę wyjęłam z niej błękitny sweter i jeansowe rurki. Ubrałam się, rozczesałam włosy i zaplotłam warkocza. Duży, drewniany zegar z wahadłem, stojący w pokoju wspólnym wybił godzinę 15:45. Założyłam martensy, parkę, i komin po czym wyszłam z pokoju. Zeszłam po schodach na trzecie piętro, i udałam się na dziedziniec wieży zegarowej. Gdy chciałam przejść przez bramę, uderzył we mnie podmuch lodowatego wiatru. Zachwiałam się na nogach i upadłam na posadzkę. Boleśnie uderzyłam głową o kamienne płytki. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozmasowywałam guza powstałego na głowie. Zerknęłam na zegar wiszący na ścianie. Zmrużyłam oczy, gdyż odległość dzieląca mnie z urządzeniem była dla nich zbyt wielka. Spróbowałam wstać, ale nadaremno. W głowie pulsował okropny ból a korytarz tańczył mi przed oczami. W tym samym momencie nadleciała mała puszysta kulka.
- Aurora! - Szepnęłam z nadzieją. Sówka usiadła mi ramieniu i wyciągnęła nóżkę do której była przyczepiona złożona kartka. Odwiązałam sznurek i rozłożyłam wiadomość. 


Cass gdzie jesteś? Szukamy Cię już od godziny! Nie mogłyśmy przyjechać pociągiem bo Emily zatruła się ciastem cioci Armiony i musiałyśmy jechać do szpitala. Jej tato przywiózł nas do Hogsmeade, a tam czekał na nas Hagrid z testralami. Ponoć wśród pierwszoroczniaków jest jakiś chłopak, który przeżył starcie z sama wiesz kim! Ma na czole bliznę w kształcie błyskawicy. Jest też syn Lucjusza Malfoya! Odezwij się do nas szybko, bo okropnie się za Tobą stęskniłyśmy. Słyszałyśmy też o Twoim wypadku i o tym, że bez pozwolenia wyszłaś ze szpitala i od tamtej pory nikt Cię nie widział. Martwimy się, że coś Ci się stało!
Katniss i Emily.

Odetchnęłam z ulgą na wieść, że moje przyjaciółki są całe i zdrowe. Martwiłam się, kiedy nie przyszły na stację King’s Cross. Pośpiesznie odszukałam w kieszeni kurtki długopis i zamazałam wiadomość od dziewczyn. Na drugiej stronie napisałam:


Jestem na korytarzu przy bramie na dziedziniec wieży zegarowej. Potrzebuję Twojej pomocy!
Cassandra.

 - Do Cody'ego Johnsona. - Szepnęłam do Aurory, przywiązując jej do nóżki liścik. - Leć i uważaj na siebie. - Dodałam i opierając się o ścianę patrzyłam jak odlatuje. Po kilkunastu minutach usłyszałam kroki. Przechyliłam rękę w dół, a do dłoni wysunęła mi się różdżka. Z racji, że nie mogę uciec, to w razie czego będę mogła się obronić. Chwilę później z sąsiedniego korytarza wyłoniła się postać zielonookiego blondyna. Gdy mnie zauważył zaczął biec w moją stronę.
- Cassandra co Ci się stało? - Zapytał kucając przy mnie zdyszany.
- Emm...jakby to powiedzieć...Zaliczyłam spotkanie bliskiego stopnia z podłogą. - Odpowiedziałam z zażenowaniem.
- Możesz wstać? - Dźwignął się do pozycji stojącej i wyciągnął w dłoń w moją stronę.
- Spróbuję. - Zmusiłam się do cienia uśmiechu. Złapałam jego dłoń i podjęłam próbę podniesienia się z podłogi. Udało mi się stanąć może na trzy sekundy, po czym moje nogi „zamieniły” się w watę i osunęłam się w ramiona Cody'ego.
- Jak widać nie możesz. - Uśmiechnął się i podkładając rękę pod moje kolana podniósł mnie.
- Gdybym mogła to bym Ci przywaliła. - Powiedziałam zirytowana, po czym objęłam jego szyję dłońmi by nie zaliczyć kolejnej gleby.
Oj nie przesadzaj lekka jesteś. - Zaśmiał się. Westchnęłam dając mu wyraźnie do odczucia moje niezadowolenie. Głowa pulsowała tak bardzo, że nawet nie wiem zemdlałam opierając głowę na ramieniu chłopaka.

*Cody*
Po chwili marszu głowa Cassandry opadła na moje ramię.
 - Musiałaś nieźle przyłożyć. - Szepnąłem patrząc na jej twarz wyłaniającą się z burzy blond włosów. Z zamkniętymi oczami wyglądała jak martwa. Jej blada twarz, sine od mrozu usta, to wszystko przyprawiało mnie o smutek. Pamiętam dokładnie jej przestraszone oczy, gdy w nie spojrzałem. Pamiętam przerażenie który malowało się na jej twarzy, gdy się do niej uśmiechałem. Z jednej strony cieszę się, że udało mi się osiągnąć rzecz, na którą nie mogłem się odważyć przez 4 lata. Wolałem z ukrycia obserwować każdy jej dzień. Jej uśmiech, ale też łzy. Tak bardzo pragnąłem je otrzeć. Pocieszyć ją, powiedzieć, że będzie dobrze. Lecz z drugiej strony żałuję, że stało to się w takich okolicznościach. Że musiała mnie widzieć, kiedy byłem pod wpływem zaklęcia Imperius. Tak bardzo chciałem to wszystko odkręcić, ale w jej oczach jestem osobą której należy się bać. Doszedłem do drzwi skrzydła szpitalnego i zastukałem kołatką. Otworzyła mi pani Pomfrey, a gdy zobaczyła Cassandrę, westchnęła tylko i pokazała mi łóżko na którym mam ją położyć. Najdelikatniej jak potrafiłem ułożyłem ją na grubej pierzynie.
 - Możesz już iść, zajmę się nią. - Powiedziała pielęgniarka i zaczęła mieszać kilka eliksirów w porcelanowej miseczce.
- A...może mógłbym pani jakoś pomóc? - Zapytałem z nadzieją. Nie chciałem wracać do dormitorium by siedzieć tam bezczynnie.
- Pomożesz mi jak zabierzesz się stąd i dasz mi w spokoju pracować. No już! Nie ma Cię tu!
- Westchnąłem z rezygnacją i udałem się do pokoju wspólnego Gryffindoru.
*Cassandra*
Siedziałam na łóżku w skrzydle szpitalnym. Gdy tylko się obudziłam pani Pomfrey kazała mi się nie ruszać i pobiegła gdzieś powiewając białym fartuchem. Ostatnią rzeczą jaką pamiętałam, była twarz Cody'ego. Po co ja tam w ogóle polazłam? Mogłam siedzieć w ciepłym dormitorium i uczyć się eliksirów. A ten idiota...Jak śmiał w ogóle mnie dotykać? Już wolałabym czekać na tym korytarzu na samego Voldemorta, żeby mnie uratował niż dobrowolnie przyjąć pomoc tego pacana. Natłok informacji powodował, że powoli załamywałam się psychicznie.
 - Co ja robię ze swoim życiem? - Szepnęłam sama do siebie.
Rozmyślania przerwały mi odgłosy rozmowy dobiegające zza drewnianych drzwi. Otworzyły się z hukiem i nim zdążyłam się zorientować co się dzieje, wisiały na mnie dwie brunetki.
- Udusicie mnie! - Krzyknęłam z udawaną złością bo tak naprawdę ogromnie się cieszyłam, że są całe i zdrowe.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak nas nastraszyłaś idiotko! - Powiedziała Katniss z szerokim uśmiechem na ustach. - Przeleciałyśmy prawie cały Hogwart za Tobą!
- Przeleciałyście? - Zapytałam powstrzymując śmiech. - No to nieźle.
- Idź Ty zboczeńcu. - Emily szturchnęła mnie w ramię. Po chwili wszystkie trzy leżałyśmy na łóżku, a nasz śmiech roznosił się echem po całej sali.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Co, jak i kiedy.

Tak bardziej o mnie. :)

Strach